W zarekwirowanym przez wojsko hotelu na rogu Tritone i Corso Umberto zamówiłem
butelkę zimnego wina i zaprowadziłem go do mojego pokoju na trzecim piętrze. Było duszno,
zza przymkniętych żaluzji wpadały do pokoju spłaszczone promienie światła, przez ściany
dochodziły krzyki pijanych żołnierzy i piski dziewcząt ulicznych, na ulicy kotłował się leniwy
tłum. Upał dochodził do zenitu. Usiedliśmy swobodnie na łóżku. Przyglądałem się
bezmyślnie wzorom na tapetach, nie wiedząc, co począć. Gdyż czułem przez skórę, że nie
powiedział wszystkiego.
– W tej historii – zaczął ostrożnie – jest pewna sprawa, którą przemilczałem i którą
chciałbym ci teraz powiedzieć. Nie mówiłem o niej dotąd z nikim, bo prawdę powiedziawszy,
nie miałem z kim. Kiedy wróciłem do Polski, nie znalazłem przy życiu nikogo, dosłownie
nikogo z mojej bliższej i dalszej rodziny. Ale przez tyle bezsennych nocy marzyłem o tym,
aby spotkać kogoś, kto mógłby mnie zrozumieć, kto był także w obozie sowieckim...
Nie żądam od ciebie niczego, nie proszę o nic. Zmieniłem po wojnie nazwisko i za parę
miesięcy, może za rok, rozpocznę w Ameryce nowe życie. Ale zanim to się stanie, chciałbym,
abyś wysłuchawszy mojej opowieści, powiedział tylko jedno słowo: rozumiem...
– Mów – zachęciłem go, dolewając do szklanki wina – siedzieliśmy przecież w jednej
celi. Po tej wojnie to prawie tyle samo, co gdybyśmy siedzieli w jednej ławie szkolnej...
– Nie tak łatwo utrzymałem się na stanowisku dziesiętnika w brygadzie budowlanej.
W Rosji, jak wiesz, trzeba za wszystko płacić. W lutym 1942 roku, czyli w miesiąc zaledwie
po przeniesieniu mnie z ogólnych robót do baraku technicznego, zostałem nocą wezwany
do Trzeciego Oddziału. Był to okres, kiedy Rosjanie brali na Niemcach odwet za klęski
na froncie nawet w obozach. W mojej brygadzie pracowało czterech Niemców – dwóch
zrusyfikowanych zupełnie Niemców nadwołżańskich i dwóch komunistów niemieckich,
którzy uciekli do Rosji w roku 1935. Pracowali doskonale: nie miałem im nic do zarzucenia,
chyba to tylko, że unikali jak ognia rozmów na tematy polityczne. Zażądano ode mnie,
abym złożył zeznanie, że słyszałem ich rozmawiających po niemiecku o bliskim nadejściu
Hitlera. Mój Boże, jednym z największych koszmarów systemu sowieckiego jest mania
legalnego likwidowania ofiar... Nie wystarczy strzelić komuś w łeb, trzeba jeszcze, żeby
o to na procesie pięknie poprosił. Nie wystarczy uwikłać człowieka w ponurą fikcję, trzeba
jeszcze, żeby potwierdzili ją świadkowie. Oficer NKWD nie ukrywał przede mną, że jeśli
odmówię, wrócę na ogólne roboty, do lasu... Miałem więc do wyboru własną śmierć
lub śmierć tych czterech...
Nalał sobie wina i trzęsącą się ręką podniósł szklankę do ust. Spod przymrużonych
powiek widziałem jego spoconą, przekrzywioną strachem twarz.
– I wybrałem. Miałem dość lasu i tego przeraźliwego, codziennego wywijania się
od śmierci – chciałem żyć. Złożyłem zeznanie. [...]
Za ścianą jakiś kobiecy głos zapiał fałszywym falsetem piosenkę włoską i umilkł
nagle, ucięty przekleństwem. Zrobiło się trochę chłodniej, ale słyszałem nieomal,
jak rozgrzane opony samochodów odrywają się z trzaskiem od lepkiego asfaltu.
– Gdybym to powiedział komukolwiek z ludzi, wśród których teraz żyję – podjął
cicho – nie uwierzyłby lub uwierzywszy, nie podałby mi ręki. Ale ty, ty przecież wiesz,
do czego nas doprowadzono. Powiedz tylko to jedno słowo: rozumiem...
Poczułem, jak krew uderza mi do skroni, a wraz z nią cisną się przed oczy dawne
obrazy, wspomnienia. Ale o ileż bardziej były zatarte wówczas, gdy tłumiłem je siłą,
by uratować wiarę w ludzką godność, niż teraz, gdy nareszcie uspokojony – spoglądałem
na nie jak na ostygłą przeszłość! Może wymówiłbym bez trudu to jedno słowo nazajutrz
po zwolnieniu z obozu. Może... Miałem już jednak za sobą trzy lata wolności, trzy lata
wędrówek wojennych, udziału w bitwach, normalnych uczuć, miłości, przyjaźni,
życzliwości... Dni naszego życia nie są podobne do dni naszej śmierci i prawa naszego życia
nie są również prawami naszej śmierci. Wróciłem z takim trudem między ludzi i miałbym
teraz od nich dobrowolnie uciekać? Nie, nie mogłem wymówić tego słowa.
– Więc? – zapytał cicho.
Wstałem z łóżka i nie patrząc mu w oczy, podszedłem do okna. Odwrócony plecami
do pokoju, słyszałem, jak wychodzi i przymyka ostrożnie drzwi. Pchnąłem żaluzje.
Gustaw Herling-Grudziński, Inny świat. Zapiski sowieckie, Warszawa 1989.