Natura komet pozostawała przez stulecia nieodgadniona, a ukazanie się na niebie
ozdobionej warkoczem gwiazdy uchodziło za zwiastun nieszczęścia.
Historia poznawania komet – kudłatych gwiazd – jest, jak bodaj żadnych innych obiektów
astronomicznych, pełna mylnych tropów i fałszywych sądów. Starożytni nie uważali ich
nawet za ciała niebieskie, lecz za zjawiska meteorologiczne. Arystoteles, którego poglądy
w tej kwestii przetrwały niekwestionowane przez dwa tysiące lat, sądził, że są one ziemskimi
wyziewami, coś jakby burzowymi chmurami.
Ciekawe, że trzej wielcy przywódcy kopernikańskiego przewrotu nie pomogli wyjaśnić
zagadki komet, a raczej przyczynili się do jej pogmatwania. Mikołaj Kopernik, pisząc
o komecie z 1533 r., raczej bezkrytycznie powtarzał poglądy Arystotelesa. Johannes Kepler
wbrew obserwacjom z uporem twierdził, że obdarzone warkoczem gwiazdy poruszają się po
liniach prostych. Wreszcie Galileusz tak się zapędził w krytyce poglądów jezuity Horatio
Grassiego, że stanął w obronie komety jako zjawiska atmosferycznego.
Główną częścią komety jest jądro – bryła zanieczyszczonego lodu o dużej zawartości
tlenku i dwutlenku węgla. Gdy kometa znajdzie się w pobliżu Słońca, rozgrzane jądro paruje,
uwalniając świecące gazy. Tworzą one tzw. komę – spowijający jądro jasny obłok
o rozmiarach około stu tysięcy kilometrów. Wiatr słoneczny – strumień rozpędzonych cząstek
– wydmuchuje z komy rozciągający się na miliony kilometrów warkocz. Wbrew temu, co
można by sądzić, nie wlecze się on za kometą, lecz niezależnie od jej prędkości i pozycji
zawsze wskazuje kierunek przeciwny Słońcu.
Gdy kometa Halleya wróciła w ziemskie okolice w 1986 r., cała flotylla statków
kosmicznych ruszyła jej na spotkanie. Obserwacje prowadziły amerykańska sonda ICE, dwie
japońskie – Sakagaki i Suisei, radziecka Wega 1 i 2 oraz europejska sonda Giotto – nazwana
imieniem artysty, który umieścił kometę na swym fresku „Pokłon Trzech Króli”.
Pochodzenie komet przez długi czas było przedmiotem gorących sporów. Czy przybywają
one z międzygwiezdnych przestrzeni, czy też tylko z kresów Układu Słonecznego? W 1950 r.
holenderski astronom Jan Oort doszedł do wniosku, że komety przybywają z peryferiów
Układu Słonecznego, tyle że bardzo odległych, bo znajdujących się aż 50 lub 100 tys.
jednostek astronomicznych od centrum. Ta najbardziej zewnętrzna sfera Układu Słonecznego
– owa zamrażarka komet – nosi dzisiaj nazwę obłoku Oorta.
Astronomów od dawna zastanawia pochodzenie wody na naszej zielonej planecie. Czy
była tu od początku, czy przybyła później, gdy ukształtowała się już skalna skorupa? Gdyby
druga koncepcja miała być prawdziwa, kometa właśnie mogła być nosiwodą.
Komety zawierają obok wody liczne związki organiczne, będące budulcem wszelkich
organizmów żywych. Jeśliby komety miały być odpowiedzialne za dostarczenie na Ziemię
wody, to mogłyby wraz z nią przynieść najprostsze formy życia.
Źródło: Na podstawie Stanisław Mrówczyński, Gość z zamrażarki, [w:] „Polityka”, nr 23, z dnia 9.06.2001 r., s. 92.