w jednym z wywiadów Agnieszka Holland opowiada o problemach, które towarzyszyły jej na początku pracy przy filmie
Gorączka. [...] Zdjęta niepokojem, pojechała na weekend do Andrzeja Wajdy, któremu zwierzyła się ze swych kłopotów: doszła do wniosku, że powinna zrezygnować z reżyserii i oddać mu film. W domu Wajdy - nad schodami prowadzącymi na górę - znajdował się ogromny żyrandol przyśrubowany do sufitu. W pewnej chwili rozległ się potworny huk. Reżyserka była przekonana, że jej córka - która bawiła się na górze - spadła ze schodów. Okazało się jednak, że na podłogę runął żyrandol. "Moim zdaniem - mówi Pani Agnieszka - nie miał prawa spaść [...]. Jestem pewna, że to siła mojej negatywnej energii go zrzuciła. I ten żyrandol mnie odblokował. Następnego dnia pojechałam na zdjęcia i już wiedziałam, co dalej robić".
Przytaczam tę anegdotę nie po to, by przestrzec Państwa przed potencjalnym
zagrożeniem ze strony spadających z sufitu przedmiotów, lecz dlatego, że jest to opowieść
o zmaganiu się z materią sztuki, o walce z tematem, któremu trzeba nadać formę [...]. Każdy
film Agnieszki Holland zaczyna się od zmagania z negatywną energią, każdy jej film jest
walką z siłami, których źródła biją w skomplikowanej, nieciągłej, chaotycznej rzeczywistości.
[...] Każde z egzystencjalnych, historycznych i politycznych doświadczeń Agnieszka Holland
przepracowywała z niezwykłą wnikliwością, wręcz analityczną czujnością, która widoczna
jest w jej filmach. Do historycznych procesów i jednostkowych dramatów, do wielkich
zagadnień politycznych i prywatnych zdarzeń – podchodzi zawsze z fundamentalnym
założeniem: odpowiedzi znajdują się gdzie indziej, niż nam się zdaje, trzeba ich szukać nie
w przewodnich ideach, którymi posługują się rewolucjoniści lub samozwańczy
depozytariusze prawdy, nie wśród zjawisk, które tworzą fasadę naszego doświadczenia, lecz
w sferze pośredniej, w trudno dostępnych szczelinach, które powstają w wyniku ścierania się
ideologicznych mechanizmów i emocjonalnych impulsów. [...]
Agnieszka Holland pokazuje nam nie rozwiązanie tego problemu, lecz jego
dramatyczne konsekwencje. Stawia diagnozę, kieruje naszą uwagę na owe niewygodne
miejsca, dając zarazem do zrozumienia – tylko taki gest jest bowiem uczciwy – że każdy musi
się uporać ze swym żyrandolem na własną rękę.
W Gorączce pojawia się kapitalna scena, która od lat nie daje mi spokoju.
Prowadzony przez sołdatów anarchista Gryziak (w tej roli Bogusław Linda) spotyka na leśnej
drodze jadącego wozem Leona (Olgierd Łukaszewicz), przywódcę grupy bojowców, którzy
próbują dokonać zamachu. Na widok żołnierzy Leon wpada w popłoch, boi się, że zostanie
zdekonspirowany i pojmany. Gryziak podchodzi do wozu, prosi o papierosa, zapala go,
uspokaja rewolucjonistę, a potem zwraca się w stronę żołnierzy krótkim: „Idziemy”. Leon
komentuje to słowami: „Oto prawdziwie wolny człowiek”. Trudno byłoby przekonać
kogokolwiek, że Gryziak to św. Jerzy i nie zamierzam Państwa do tego przekonywać. Święty
czy nie-święty, Jerzy czy Gryziak, istotne jest jedno: w tej krótkiej scenie smok – polityki,
historii, zniewolenia, ale też ideologicznego zaczadzenia – prowadzony jest przez Agnieszkę Holland na postronku, choć sam nie zdaje sobie z tego sprawy. I choć później bohaterowie
poniosą klęskę, ta scena otwiera szczelinę w murze, a – jak wiemy od klasyka – od
przesmyku zaczyna się wolność.